Kibice Djurgarden, którzy ponoć słyną z dobrej opinii, podczas meczu z Lechem Poznań zachowywali się skandalicznie. Nie dość, że gwizdami i buczeniem powitali swojego byłego kapitana Jespera Karlstroema, to jeszcze oberwało się polskim dziennikarzom.
Szwedom nie udało się odwrócić losów rywalizacji
Miało być wielkie odrabianie strat z pierwszego meczu i kapitalna atmosfera na stadionie, a skończyło się na prostackim i chamskim zachowaniu. Przynajmniej wobec ludzi związanych z obozem Lecha Poznań. Na szczęście mistrz Polski pokazał gospodarzom miejsce w szeregu tam, gdzie najbardziej powinien to zrobić, czyli na boisku.
Piłkarze Djurgarden hucznie zapowiadali, że w rewanżu wywalczą awans, a ich fani będą ich 12. zawodnikiem przez całe 90 minut. Cóż, jeśli w taki sposób rozumieją to, co wydarzyło się na Tele2 Arenie, pozostaje im tylko współczuć. Porażka zawsze boli, jednak czasem po prostu trzeba przełknąć gorycz porażki i umieć się zachować.
Były kapitan Djurgarden powitany gwizdami
Jesper Karlstroem przed transferem do Poznania spędził w barwach ekipy ze Sztokholmu pięć zacnych sezonów. Był kapitanem i liderem drużyny, zdobywał trofea. Pomocnik wywalczył z Djurgarden mistrzostwo i puchar Szwecji. Wydawało się więc, że powinien zostać przywitany przez miejscowych kibiców z należytym szacunkiem. Nic z tych rzeczy.
Na Szweda od początku czekały gwizdy, które najmocniej dały się we znaki, gdy w 2. połowie opuszczał murawę. – Dziwnie było być wygwizdanym. Chciałem okazać uznanie kibicom, bo wiele tu przeszedłem. Nie zdążyłem im podziękować po transferze, bo wybuchła pandemia. Rozumiem, że ludzie byli źli, ale szczerze mówiąc, to ich reakcja była dla mnie zaskakująca – mówił Karlstroem.
Postawa Jaspera była zwyczajnie sportowa, jednak nie każdy potrafił to zrozumieć. – Kocham Djurgarden. Chcę, żeby wygrywali wszystkie mecze poza tymi z nami. Starałem się okazywać szacunek klubowi, ale robiłem wszystko, żeby wygrać. Jeśli komuś to przeszkadza, to trudno. Ale myślę, że wiele osób i tak mnie tutaj docenia – dodał.
W obronie gracza “Kolejorza” stanął jego kapitan, również Szwed - Mikael Ishak. – Szczerze mówiąc, jestem bardzo rozczarowany kibicami Djurgarden. Mają dobrą reputację, a gdy przyjeżdża były kapitan, który odnosił z klubem sukcesy, to traktują go w ten sposób. Djurgarden nie co roku zdobywa mistrzostwo i puchar, by potem zapominać o takich zawodnikach. Nie było przyjemnie oglądać, gdy schodzi z boiska przy buczeniu – stwierdził.
Latające chipsy i browary. Ciężkie warunki pracy polskich dziennikarzy
Oberwało się również niczemu winnym polskim dziennikarzom, którzy relacjonowali przebieg tamtego spotkania z wysokości trybun. Każda kolejna minuta oddalała Djurgarden od awansu, to też z każdą kolejną minutą frustracja wśród kibiców gospodarzy rosła. Niestety postanowili wyładować ją na naszych reporterach. Nawet szwedzcy dziennikarze przecierali oczy ze zdumienia.
– VIPy mocno utrudniały nam pracę, wylali na nas (dosłownie) swoją frustrację. Nigdy nie pracowałem przy meczu w takich warunkach, laptop zalany piwem... – napisał na Twitterze Jakub Treć z "Przeglądu Sportowego".
– Niestety, straszna wiocha. Najpierw 10 minut rzucania w nas jakimiś chipsami, później oblanie piwem. Skończyło się policją, która musiała wyprowadzić ze sky boxa najbardziej „odważnego” pana. I nawet szwedzkim dziennikarzom było wstyd… – dodał Sebastian Staszewski z "Interii".
Lech ostatecznie wygrał w dwumeczu aż 5:0. Do tego momentu nie wpłynęły żadne oficjalne przeprosiny ze strony klubu. Za to szwedzkie media piszą o “bójce, w którą wdali się polscy dziennikarze z kibicami gospodarzy”. Jak widać, szacunku i awansu nie da się kupić. Nam nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za Lecha Poznań w ćwierćfinale Ligi Konferencji Europy.